Jesteśmy na facebooku

Dlaczego video DSLR wcale nie jest takie fajne?


Powstało masę tekstów opisujących lustrzanki cyfrowe (DSLR) w roli kamery wideo. Z reguły opinie są pozytywne, a wśród nich spora część to wręcz entuzjastyczne peany na część aparatu vel. kamery. Sam poniekąd się do tego przyczyniłem, bo efekt, jaki daje obraz pełnoklatkowej matrycy w połączeniu z optyką profesjonalnego aparatu robi wrażenie na każdym.

Zanim jednak sięgnę głębiej do portfela lub choćby zaplanuję wymarzone inwestycje w roku 2012, pozwolę sobie nieco pomarudzić. Oto moja subiektywna lista powodów, dla których (póki co) DSLR nie jest kamerą. Kolejność nie jest przypadkowa, bowiem zacząłem od najbardziej irytujących elementów. A więc, DSLR wcale nie jest takie fajne, bo...



Po pierwsze: To tylko część kamery

Chcąc naprawdę korzystać z lustrzanki w roli kamery, szybko zrozumiemy pewien oczywisty fakt: coś, co ma obudowę aparatu, zawsze będzie aparatem. Ujawni się choćby kwestia trzymania DSLR-a. Jakoś dużo wygodniej chwycić body aparatu stabilnie i wykonać zdjęcie. Gdy chcemy filmować lustrzanka „nie leży”. Stąd też dodatkowe inwestycje w różnego rodzaju statywy, stabilizatory, szyny, kompendia, systemy follow focus, uchwyty mikrofonu, lupy do wizjera czy wsporniki obiektywu. Lista zakupów może się więc znacznie wydłużyć, jeśli początkowo braliśmy pod uwagę jedynie zakup aparatu i kilku kart pamięci. Rezygnując ze znacznej części wymienionych przed chwilą akcesoriów i tak musimy się liczyć z tym, że pozostawimy u sprzedawcy ok. 3-4 tysiące złotych ponad to, co planowaliśmy.
Ktoś może powiedzieć, że te wydatki są zbędne, ale to tylko pozory. Bez nich bardzo trudno jest zapanować nad obrazem. Spróbujcie precyzyjnie ostrzyć pierścieniem obiektywu jednocześnie kadrując. Spróbujcie na bieżąco ocenić to co kręcicie na małym ekranie LCD bez wizjera (podczas kręcenia lustro jest podniesione, więc możemy kadrować jedynie w oparciu o ekran podglądu, który nie daje pełnej kontroli w przypadku tak plastycznych ujęć). Bez trudu można stracić ostrość nawet o tym nie wiedząc. Potrzeby więc rosną bardzo szybko.

Po drugie: Piekielna głębia… ostrości
Problemem lustrzanek jest też plastyczność obrazu, jaką daje fotograficzny obiektyw i duża matryca. Obraz ma mniejszą głębię ostrości i wygląda bardzo ładnie, wręcz filmowo, artystycznie. Bardzo trudno jednak nad nim zapanować. Greg Yaitanes, reżyser serialu „Dr House”, wspominając swoje doświadczenia z tym sprzętem (jeden z odcinków nakręcono DSLR-em) zwracał uwagę właśnie na piękno i plastyczność ujęć, oraz na to, jak wiele problemów mieli na początku profesjonalni operatorzy z wieloletnim doświadczeniem, aby okiełznać możliwości lustrzanki. A przecież plan serialu to w miarę bezpieczne środowisko, w którym każdy centymetr kadru można wcześniej zaplanować, a każdą lampę ustawić niemal co do milimetra. A jak sobie poradzić, dokumentując ważne wydarzenie na żywo?
Warto wiedzieć, że powstają powoli rozwiązania pozwalające lepiej kontrolować możliwości aparatu. Canon oferuje m.in. śledzenie punktu obrazu, który jest ostry, dzięki czemu operator nawet na małym ekranie LCD widzi, jakie obiekty są w danym momencie właściwie wyostrzone.

Po trzecie: Coś szumi, coś trzeszczy
Trudno spodziewać się, że coś, co zostało zaprojektowane jako aparat cyfrowy, będzie w sposób nie budzący zastrzeżeń rejestrowało dźwięk. O ile producenci niektórych modeli lustrzanek stanęli na wysokości zadania i wyposażyli je w wejście mikrofonowe, to w każdym przypadku zapomnieli o tym, że za tym wejściem coś jeszcze musi się kryć.
Puryści zapewne zdyskwalifikują Canona 5D czy 7D za to, że wejście mikrofonowe to klasyczny mini-jack, a nie porządny XLR, do którego przywykli w kamerach. To jednak mniejszy problem, bo na rynku  jest sporo prostych przejściówek między wtykami i gniazdami. Problemem jest to, że wejście jest tylko jedno, a do tego nikt nie pomyślał o ręcznej kontroli parametrów nagrywanego dźwięku. Funkcje typ auto gain naprawdę są w tym przypadku jedynie pustym hasłem i nawet najlepszy mikrofon nic nie wskóra.
Oczywiście możemy użyć zewnętrznego rejestratora, których na rynku jest coraz więcej, a ekstra wydatek kilkuset złotych nie powinien już mieć znaczenia, skoro wcześniej wydaliśmy kilka tysięcy na inne akcesoria, jednak takie rozwiązanie nie jest zbyt wygodne. Na etapie postprodukcji wymaga to synchronizacji dźwięku z obrazem. Wbudowany mikrofon aparatu może tu posłużyć co najwyżej jako wzorzec do synchronizacji, a w wielu przypadkach do łask powróci dawno zapomniany klaps filmowy. Nic bowiem tak dobrze nie ustawia punktu synchronizacji, jak dwie uderzające o siebie deseczki. A to już purystom na pewno się spodoba.

Po czwarte: W gorącej atmosferze
Gdy już przygotujemy się na wszystko, musimy jeszcze wiedzieć, że podczas samego filmowania będą niezbędne wymuszone przerwy co kilkanaście minut. Aparat cyfrowy nie jest bowiem przygotowany do ciągłej rejestracji, przetwarzania w locie i zapisu na karcie pamięci wideo w wysokiej rozdzielczości. Sprzęt i karta pamięci rozgrzewają się do tego stopnia, że co 12 minut lustrzanka najzwyczajniej na świecie bierze urlop na żądanie. Odpocznie, to nagramy kolejne 12 minut.
O ile w przypadku realizacji zdjęć w krótkich ujęciach i inscenizowanych nie jest to problemem, ale jak poradzić sobie z nagraniem całej lekcji czy wykładu? Nauka nie znalazła jeszcze odpowiedzi na to pytanie. I tu ponownie lustrzanka jako narzędzie dokumentacji wideo pewnych wydarzeń ustępuje znacząco kamerze.


Lista ta nie wpływa w żaden sposób na fakt, że w sprawnych i doświadczonych rękach lustrzanka bije na głowę większość kamer, a efekty są naprawdę profesjonalne. Warto jednak znać cenę jakości, zanim pójdziemy do sklepu.

Niedawno, kompletując wyposażenie do niewielkiego studia, zainwestowałem w dwa egzemplarze kamery Sony HXR-NX5. Całość kosztowała ponad 30 tys. zł. Za tę cenę mógłbym kupić przynajmniej pięć Canonów 7D. A jednak nie odważyłbym się oprzeć swojej oferty o takie właśnie rozwiązanie, bo ładne obrazki to nie wszystko.

Zdjęcie: Dean Terry